O spotkaniu, tym razem nie niedźwiedzim

27.03.2021 | Felietony terapeutyczne

Na Alasce bardzo się bałam. Lęk towarzyszył mi w trakcie całej podróży. Ulgę i większy spokój czułam w momentach, kiedy udało mi się nocować w schronisku. Dach nad głową i otoczenie ludzi powodowało, że czułam się dużo bezpieczniej. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, po co to zrobiłam? Dlaczego wybrałam się w podróż w to miejsce, gdzie za każdym rogiem może czaić się niedźwiedź? Przecież w innych miejscach na świecie mogłoby być o wiele przyjemniej. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie wiem, czy kiedykolwiek je poznam. Wciąż zastanawiam się, czy to było szaleństwo, czy konieczność?

Wiele osób, które spotkałam w trakcie tej podróży podziwiało mnie za to, że jestem kobietą i że jestem tam sama. Niektóre z nich pukały się w czoło. Nieznajome osoby wymieniały się ze mną wizytówkami i podarowywały mi drobne prezenty życząc mi dobrej, dalszej podróży. Jeden z tych prezentów, mała buteleczka likieru, nadal stoi na półce w moim domu i czeka na swój właściwy moment. Nie wiem, czy on kiedykolwiek nadejdzie, ponieważ sama myśl o wypiciu tego trunku, powoduje we mnie uczucie ograbienia siebie z czegoś istotnego.

Napotkani ludzie i sytuacje, które mi się przytrafiły, zdają się mieć swoje znaczenie. A może po prostu lubię tak o tym myśleć. Ze wszystkich wizytówek zachowała się tylko jedna. Niestety mój niezwykły talent do gubienia przedmiotów ma swój własny plan dotyczący tego, jakie rzeczy należy zachować, a których się pozbyć. Ta ostatnia wizytówka stoi na półce w moim gabinecie i co jakiś czas, gdy ścieram z niej kurz, przypominam sobie o osobliwym małżeństwie, które spotkałam na swojej drodze.

Jechałam trasą, a właściwe jedyną dostępną drogą, ponieważ jest ich na Alasce naprawdę kilka. Trzy poprzednie noce spędziłam w namiocie. Byłam niedospana, przemarznięta i oblepiona czymś, co czuje się na skórze, gdy nie brało się od kilku dni prysznica. Niestety alaskańskie kempingi zapewniają jedynie płaskie miejsce na namiot, WC oraz pompę z wodą. Nagle, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu,  w przydrożnej dziczy ujrzałam znak, na którym wielkimi literami widniał napis: HOT SHOWER!!! Na początku pomyślałam sobie, że to było przewidzenie i potrzebowałam kilku dobrych chwil, żeby się zorientować, co się wydarzyło. Cud! Uznałam, że ten znak to moje zbawienie. Zatrzymałam samochód i cofnęłam się jakieś trzy mile, aby wjechać na teren, który obiecywał mi realizację mojego głębokiego pragnienia – opłukania się z kilku niedospanych nocy.

Posiadłość przypominała wielki plac budowy. Rozkopana ziemia, kilka drewnianych domków i jedna większa budowla przypominająca typowy zajazd przy drodze. Już zaczęłam się wycofywać, stwierdzając, że to chyba jednak była pomyłka, gdy usłyszałam głośne wołanie. To był mężczyzna, który namawiał mnie ruchem ręki, żebym zaparkowała samochód i wstąpiła do ich zajazdu. Był tak przekonywujący, że w mig rozwiał moje wątpliwości. Z czasem myślę, że w nim i jego żonie był też pewien rodzaj desperacji lub nawet tęsknoty za tym, aby ugościć jakiegokolwiek człowieka lub podróżnika. Najpierw oprowadził mnie po całym terenie, pokazał domki i opowiedział, że wraz z żoną kupili ten teren aby dać nowe życie starej przystani dla podróżników.

Zapłaciwszy pięć dolarów, udałam się do jednego z domków, aby skorzystać z prysznica. Uczucie świeżości ustąpiło zmęczeniu. Ubrana w czyste ubrania i pachnąca mydłem poszłam do zajazdu. Tuż po przekroczeniu jego wrót, miałam poczucie, że cofam się w czasie. Wszystko wykonane było z drewna i zdawało się mieć swoją długą historię. Usiadłam przy barze, gdzie ugościła mnie gospodyni tego miejsca. Podała świeżo ugotowane chili i chlebki kukurydziane. Zdawało mi się, że nigdy nie jadłam nic pyszniejszego. Umyta i nakarmiona wysłuchałam ich historii.

Byli i chcę wierzyć, że nadal są, parą wolnych ptaków, każdy ze swoją historią i swoimi upodobaniami. Życie ich nie oszczędziło, co widać było na ich twarzach. Być może w tym dalekim zakątku świata chcieli odnaleźć upragniony spokój, lecz nie sądzę, aby była to cała prawda na ich temat. Czuć w nich było miłość do wolności i alaskańskiej ziemi. Przez pół roku mieszkają razem na Alasce, a zimą ona wyjeżdża kamperem w cieplejsze strony, aby wiosną powrócić do niego. Już sama forma ich szalonego układu małżeńskiego wydawała mi się niezwykła. Panował między nimi klimat, który można poczuć jedynie wśród starych, dobrych małżeństw, które pogodziły się już dawno ze swoimi przywarami, jednocześnie pozwalając sobie co rusz na małą zgryźliwość. 

Kupili to miejsce, ponieważ pokochali jego historię i ponieważ poszukiwali wolności. -Tutaj ziemia jest nasza i nikt nie pyta, co chcemy z nią zrobić- tak argumentowali swój wybór – Gdy chcemy wykopać dziurę, to ją możemy wykopać.- Na ich terenie znajdował się stary zajazd, który w dawnych czasach był schronieniem dla poszukiwaczy złota. Opowiadając mi tą historię, właściciele wskazali na pokaźnych rozmiarów bar i dużą pustą przestrzeń przed barem. -To był roadhouse. Dom przy drodze. Tutaj podróżnicy jedli i pili, aby następnie rozłożyć na ziemi swoje posłanie i rankiem ruszyć w dalszą drogę.– relacjonowali historię tego miejsca. Ciarki przeszły mnie po plecach, gdy wyobraziłam sobie tych podróżników, pełnych nadziei, zmęczonych, wytrwałych, szukających schronienia na noc. Poczułam podmuch alaskańskiej zimny i wyobraziłam sobie ich zmrożone policzki i oszronione włosy wystające spod czapek. Czasem granica pomiędzy szaleństwem a geniuszem jest bardzo cienka. Średniowieczni alchemicy i alaskańscy podróżnicy, i jedni i drudzy poszukiwali złota. 

I tak patrzę na tą wizytówkę i wracam myślami do tego spotkania. Lubię wyobrażać sobie, że oni krzątają się po tym terenie. Zawieszeni w alaskańskiej pustce, odtwarzając starą historię, piszą jednocześnie nowy rozdział. Może kiedyś tam wrócę i zobaczę jak im się żyje. Wtedy nie zdecydowałam się u nich przenocować, choć serdecznie mnie zapraszali, pognałam dalej w swoją stronę. Czasem żałuję, ponieważ czuję, że jeszcze wiele mogłabym od nich usłyszeć, a czasem myślę, że może dokładnie tyle wystarczy.

Wszyscy mamy swoje historie. Przemierzamy swoje drogi w poszukiwaniu złota. W sposób conieco szalony, genialny, a na pewno jedyny w swoim rodzaju. Kiedyś usłyszałam pytanie: -Ola, no i jak to było? Czy tym alchemikom udało się znaleźć złoto?- Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią i ostatecznie odparłam, że nie wiem. -Udało się. Odkryli, że tym złotem jest droga- padła zaskakująca odpowiedź z ust mojej nauczycielki.

Być może kluczowym pytaniem, nie jest pytanie: Kim jestem? Tylko spotkanie się ze swoją i czyjąś historią. Z ciekawością i otwartością. Aby tak na moment poczuć to złoto, ten ogień, to światło tkwiące w rozdziale, który się w tym momencie pisze. 

 

0 komentarzy

Wyślij komentarz

POWIĄZANE WPISY

Gdy nieznane zapuka do drzwi

Gdy nieznane zapuka do drzwi

Oczyma fantazji buduję sobie obraz tegorocznych Świąt. Widzę obrus, znane mi potrawy, czuję zapachy i marzy mi się radosna atmosfera przy stole. Jednocześnie zaczynam czuć presję, żeby o wszystko zadbać, żeby było naprawdę perfekcyjnie i dokładnie tak, jak na...

czytaj dalej

Pin It on Pinterest