Jak dyskryminujemy kobiety?

07.05.2021 | Felietony terapeutyczne

Robimy to my same i robią to oni. Robi to sos kulturowy. Robi to system.

Zadziwiające jest to, że początek tego posta piszę kilkakrotnie i zastanawiam się w jaki sposób ująć w słowa to co chcę napisać, tak aby nie wywołać zbyt wielu protestów. A może te protesty to tylko moje wewnętrzne głosy? Nie sądzę. Sądzę, że żyjemy w kulturze, w której przywykliśmy do nierównego traktowania kobiecej natury i że jej dyskryminacja weszła nam w krew. Mi samej również, stąd mam taką trudność z tym, żeby otwarcie i wprost wyrazić to co czuję i myślę.

W miejscu, gdzie mam swój gabinet psychoterapeutyczny mieszkał kiedyś słynny polski pisarz. Rozstał się ze swoją żoną po tym jak dokonała aborcji. Działo się to tu, gdzie teraz piszę ten tekst. Nie był w stanie pogodzić się z tym, że nie chciała mieć dziecka. Ciekawe, co nią kierowało? Musiał to być duży akt odwagi, żeby świadomie zdecydować się na taki krok. Ciekawe, czy rozstał się z nią, ponieważ jej nie kochał, nie był stanie pogodzić się z jej czynem czy dlatego, że nie zrobiła tego, czego on oczekiwał?

Gdy się rodzimy podlegamy stopniowej socjalizacji. Jednym słowem uczymy się tego, co w naszym społeczeństwie jest uważane za właściwe i normalne oraz tego, co uważane jest za niedobre, niesłuszne i nienormalne. Uczymy się dostosowywać się do reguł społecznych. Po to, żeby przeżyć. To naturalny proces. Podlegamy jemu nie tylko poprzez to co mówią do nas rodzice, lecz przede wszystkim poprzez nieuświadomione sygnały, które są w naszym otoczeniu, które wskazują nam co jest aprobowane, a co nie. Gdy jesteśmy mali przyjmujemy zastaną rzeczywistość za normę i później już nigdy się nad nią nie zastanawiamy. Do czasu, gdy nie zaczną nas dotykać lub boleć pewne sprawy lub sytuacje.

Różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopców. Mama gotuje, tata zarabia. Kobiety „siedzą w domu” i idą na „urlop” macierzyński. Mężczyźni zarabiają w tym czasie na rodzinę. Mężczyźni są twardzi, kobiety wrażliwe. Grube pieniądze dla menedżerów, małe pensje dla pielęgniarek. Indywidualizm, kultura „wszystko jest możliwe” i wolny rynek jako szczyt osiągnięć kulturowych.

Ale zaraz? Jak się temu bliżej przyjrzymy to okaże się, że pewne rzeczy, które przyjęliśmy za normę faworyzują jedną płeć, a drugą dyskryminuję? Czy to możliwe? Jak to się stało? Jeżeli wiadomym jest, że kobiety rodzą dzieci i że to powoduje dla nich „przymusową przerwę” w pracy, karierze itp., to czy nie powinniśmy tego jakoś systemowo rozwiązać? Dać kobietom jakąś nagrodę albo może jakieś fory? I nie chodzi o to, żeby pozwolić im pójść na urlop macierzyński, tylko żeby naprawdę poważnie potraktować koszt, który ponoszą rodząc dzieci. Przecież tylko one mogą to zrobić.

Czy przypadkiem nie zapomnieliśmy o tym jak wielkim wysiłkiem jest zajmowanie się małym dzieckiem? Uważamy to za akt człowieczeństwa, podczas, gdy to co stereotypowo robi mężczyzna, czyli tzw. polowanie, uważamy już za „pracę” i dajemy za to hojne wynagrodzenie. Tym samym nierówno dzielimy zasoby. On zarabia za swój wysiłek, a ona już nie? Wszyscy się na taki układ społeczny godzimy. Ba! Uważamy go za normalny. Idziemy nawet krok dalej, ponieważ wywieramy presję na kobiety, że powinny rodzić dzieci. Dzieje się to w najróżniejszy sposób: od rodzinnych obiadków, po politykę prorodzinną, po ryzyko, które się wkalkulowuje, gdyż się zatrudnia kobietę. Patrzymy na nią przez pryzmat jej możliwości rozrodczych, ale zapominamy o tym, że jest to wysiłek, który przez nikogo nie jest doceniany, a tym bardziej opłacany. 

Teoretycznie mąż się z nią dzieli. Przecież daje jej pieniądze, gdy ona nie zarabia, ale praktycznie to ona ma przerwę w karierze i gdy on pnie się do góry, ona obgryza w domu paznokcie i wciąż czuje, że powinna coś robić, bo przecież nic nie robi. A gdy coś przestanie się układać i on uzna, że ma dość sfrustrowanej kobiety, to ona zostanie na straconej pozycji. Przynajmniej w kontekście zasobów i ścieżki kariery. 

Nie poprzestajemy jednak na „niepłaceniu” i na presji. Idziemy krok dalej i mówimy: rozwijaj się, wracaj do pracy, rób karierę, łącz dom i karierę. No i świetnie, bo wiadomo, że kobiety mają wszelki potencjał do tego, żeby zarządzać firmami, odnosić sukcesy naukowe czy też być informatyczkami, tylko w jaki sposób nasz system uwzględnia podwójne obciążenie, które na nie spada, gdy łączą role. Ilu mężczyzn naprawdę uczciwie dzieli się z żoną obowiązkami na pół? Ilu potrafi uwzględnić ich przerwę i wesprzeć je w powrocie do pracy rezygnując ze swojej kariery? Ilu bierze też odpowiedzialność psychologiczną za „myślenie o milionie spraw” o których ona wciąż myśli? Ja nie znam ich zbyt wielu. Niestety.

System społeczny, który stworzyliśmy, tworzy iluzję „indywidualizmu” i tego, że każdy może sam osiągnąć swój sukces. Podczas gdy rzeczywistość jest inna. Żyjemy w sieci wzajemnych powiązań i nasz ruch lub też jego zaniedbanie wpływa na innych. Brak wspierania to też działanie, które powoduje, że ktoś kto tego wsparcia potrzebuje, go nie dostaje. Tak zwaną pracę na rzecz ludzkości wykonują przeważnie kobiety i ta praca nie jest już wyceniona w walucie. Ba! Ta praca nawet nie jest zauważana. -A co ty właściwie robiłaś?- pyta mąż po powrocie z pracy, gdy żona przez 5 godzin segregowała zabawki i ubranka dziecka. Same kobiety nie czują jaką wykonują pracę, gdy znoszą kilka godzin jęków i wiszącego na sobie dziecka. Co więcej, uważają, że powinny być uśmiechnięte i szczęśliwe, ponieważ macierzyństwo to szczyt kobiecego szczęścia.

-Nie dramatyzuj- słyszą, gdy emocje biorą górę. Ponieważ w naszej kulturze okazywanie emocji, przeżywanie ich i otwarte wyrażanie to jest dramat. To nie jest powszechnie uznana forma prowadzenia dyskusji, co więcej nad emocjami należy panować i je na wszelkie sposoby ujarzmiać. To kolejna z norm, która odcina kobiety, ale i mężczyzn od siebie, od swoich wewnętrznych przeżyć i wewnętrznej prawdy. Bo złość informuje nas o bólu. Złości się ktoś, kto ma powód. Nie ma płaczu bez powodu, choć wielu osobom tak wmawiano w dzieciństwie. -Nie płacz, nic się nie stało- to bujda.

Czasem boję się mówić o tym otwarcie. Obawiam się uznania za wariatkę, która nie rozumie jak ten świat jest ułożony. -Jak nie chcesz mieć dzieci to ich nie miej. – słyszę głos w mojej głowie – Weź odpowiedzialność za swoje decyzje.- Właśnie biorę, mówiąc o tych problemach głośno. A gdy patrzę na ścianę, w którą wtopiło się wiele kobiet, które zaczęły milczeć już jako dziewczynki, nie czując, że mają prawo głosu, to wyglądają na mnie również staruszki i nasza zmęczona planeta. Patrząc dalej zobaczę jeszcze wiele innych grup społecznych, które nie mają swojego głosu w tym systemie.

Wiem, że jest nas coraz więcej. Tych, którzy czują, że tak dalej być nie może. Tych, którzy zauważają, że w jakiś sposób systemowo zalegalizowaliśmy robienie z kobiet „służących” pewnego układu służącego przeważnie mężczyznom. Sekretarki, pielęgniarki, opiekunki, asystentki to zawody kobiece. Boimy się o tym mówić głośno, ponieważ boimy się dotknąć bólu. Otworzyć puszkę pandory, z której wypłyną te wszystkie drobne sytuacje, w których każda kobieta czuje, że gdy jej mąż mówi, żeby „przestała się czepiać” to zostawia ją i odcina się od odpowiedzialności. Woli nie słyszeć o jej trudach, zmaganiach i zmęczeniu i tym samym dalej buduje podstawy tego świata. To samo robi również sam ze sobą, ignorując swoje zmęczenie, poczucie bezsensu i inne emocje.

Gdy mężczyzna stuka się w czoło mijając mnie samochodem, ponieważ zagapiłam się w telefonie, wiem, że w tle jest jego powiedzenie „baba za kierownicą”. Mam ochotę wyskoczyć i udusić go gołymi rękoma. Jest we mnie tyle złości. Złości nagromadzonej przez lata takich sytuacji. Głębiej jest ból. Ból, który niejednokrotnie przeżywałam w samotności. Wstydząc się go i kryjąc go przed innymi. Myśląc, że to oznaka słabości. Że to ja nie potrafię zbudować lepszego związku lub rzeczywistości wokół siebie. Że coś ze mną jest nie tak. Jedna z wielu klientek psychoterapii.

Kobiety chodzą na warsztaty rozwoju osobistego, szukają pomocy, aby poradzić sobie ze sobą i swoimi uczuciami. Ale tak naprawdę, nikt im nie powie: Kochana, wszystko u Ciebie jest ok, tylko, żyjesz w opresyjnym wobec kobiet systemie. Dlaczego nie mówimy o tym na głos? Kto miałby to zrobić? Wolimy mówić o yin i yang, o mocy kobiet, o mocy siostrzeństwa. Tak, to wszystko jest ważne, ale nie uda nam się bez zmiany systemu. Bo to jest tak jak byśmy chciały wszystkie chwycić się za ręce i udawać, że jest nam dobrze razem, podczas gdy nic nie jest dobrze. Dookoła pożar. Mamy efekt cieplarniany, depresje dzieci, uzależnienia od elektroniki i przesadny konsumpcjonizm, a to wszystko oparte na kulturze, w której liczy się wynik i wzrost gospodarczy.

Czy naprawdę chodzi o to, żeby więcej kobiet było prezeskami? Czy może o to, żeby wypracować nowy system? Być może o to, aby kobiety które zostają przywódczyniami wnosiły nową wartość, którą jest na przykład świadomość wzajemnych powiązań i współodpowiedzialność za słabszych. Żeby szukały rozwiązań opartych na innych wartościach niż ciągły wzrost, uwzględniających to, co potrzebne jest kobietom, pielęgnowaniu życia w rodzinie i na ziemi, czuciu i byciu razem.

Lubię flamenco, lecz to, co fascynuje mnie w nim najbardziej to występy, w trakcie których przemiennie na scenę wchodzi kobieca tancerka i męski tancerz. Gdy ona tańczy, on jej klaska i zagrzewa ją do tańca. Gdy on tańczy, ona klaszcze i zagrzewa go do tańca. Ta przemienność tworzy fascynującą całość, opartą na wzajemnym szacunku i podziwie swojej natury. Żyjemy w kulturze, w której na scenie dominują mężczyźni i ich interes. Nieźle się tam zadomowili i zbudowali cały system, który potwierdza należne im miejsce. Może już czas zrobić miejsce dla kobiet? Lecz nie chodzi o to, żeby kobiety dosłownie zajęły miejsce mężczyzn, lecz o to, żeby bardziej docenić kobiecą pracę i wartości. Zbudować rozwiązania wspierające współpracę i uświadamiające współzależności w jakich żyjemy. Nawet jeżeli tego nie uznajemy, to i tak. pozostajemy wspólnotą, w której ruch jednego wpływa na drugiego. I niestety o tym zapomnieliśmy. 

0 komentarzy

Wyślij komentarz

POWIĄZANE WPISY

Gdy nieznane zapuka do drzwi

Gdy nieznane zapuka do drzwi

Oczyma fantazji buduję sobie obraz tegorocznych Świąt. Widzę obrus, znane mi potrawy, czuję zapachy i marzy mi się radosna atmosfera przy stole. Jednocześnie zaczynam czuć presję, żeby o wszystko zadbać, żeby było naprawdę perfekcyjnie i dokładnie tak, jak na...

czytaj dalej

Pin It on Pinterest