Dlaczego kobiety tak zasuwają?

02.05.2022 | Felietony terapeutyczne

Mam czwórkę dzieci, pracuję jako psychoterapeutka, jestem w ciągłym procesie szkolenia się, dbam o nasz dom, piszę tego oto bloga i mogłabym wymienić jeszcze co najmniej kilkanaście rzeczy, w które jestem aktywnie zaangażowana. Czy zasuwam? Czasem mam takie wrażenie. Wrażenie, że mimo iż robię tak dużo, to wciąż jest jakby za mało.

Wiem, że nie jestem jedyna. Na swoich warsztatach i w trakcie procesów terapeutycznych spotkam wiele kobiet, które mierzy się z podobnym problemem. Czasem popularnie nazywanym „syndromem oszustki”, czyli poczuciem, że wszystko co robię w zasadzie jest kwestią przypadku i że istnieje ryzyko, że zaraz inni odkryją, że tak naprawdę moje sukcesy nie są moimi sukcesami. A właściwie to jakie sukcesy, przecież moje osiągnięcia nie są moje? Mówi się o tym, że kobiety pracują na dwa etaty: w pracy i w domu. A ostatnio popularne staje się zauważanie „niewidzialnej pracy kobiet”, czyli mnóstwa zadań i czynności, które są wykonywane na codzień przez kobiety, które nie są w żaden sposób społecznie uznawane lub gratyfikowane, lecz traktowane jako oczywistość.

Dlaczego kobiety tak zasuwają? Myślę, że powodów jest wiele, tak samo jak wiele jest kobiecych historii i osobowości. Ja pozwolę sobie wymienić tutaj kilka, które uważam za dość często powtarzające się i być może będziesz w stanie, któryś z tych wzorców rozpoznać w sobie. Czy będziesz mogła go zmienić? Nie wiem. Ważne jest jednak, aby wiedzieć, że jest nas więcej, że przeżywamy podobne wyzwania i że część naszych osobistych trudności wiąże się z „duchem czasu” w którym przyszło nam żyć. Być może nie uda nam się wszystkiego naprawić lub zmienić, ponieważ są to procesy większe od nas samych. Pewne rzeczy można po prostu przeżyć. I to w zupełności wystarcza. 

Czy mężczyźni nie zasuwają? Myślę, że również zasuwają. Myślę, że mają swoją historię do opowiedzenia. Ta historia będzie bardziej o kobietach, choć być może niejeden mężczyzna również mógłby się pod nią podpisać i pod koniec tego wpisu, można nawet odkryć, że w pewnym sensie siedzimy w tej samej łodzi.

JESTEŚ KOBIETĄ, WIĘC TO TWOJE ZADANIA

Wracając do powodów kobiecego zasuwania, pragnę zacząć od najbardziej oczywistego, a mianowicie od presji społecznej, która jest wywierana na kobiety w kontekście wykonywania pewnych prac. Presja społeczna nie jest czymś widocznym gołym okiem. Nie jest wypowiadana do kobiet wprost (choć czasem się tak zdarza), lecz jest obecna w nieświadomych przekonaniach i stereotypach, które mamy na temat płci i na temat tego, jakie predyspozycje wiążą się z daną płcią. Kobiety stereotypowo są bardziej opiekuńcze, miłe, usłużne, lepiej dbają o ognisko domowe i o dzieci. Kropka. To już wystarczy, aby stworzyć pewien rodzaj presji, który powoduje, że jeżeli jesteś kobietą to powinnaś dbać o dom, dzieci i innych, którzy są w jakiejkolwiek potrzebie. 

Mimo iż świadomość kobiet na temat tego zjawiska jest coraz większa, to nadal ulegamy tej presji i stajemy się jej ofiarą. Głównie dlatego, ponieważ zaklęta jest w wielu społecznie uznanych konwenansach i schematach działania. Nieraz słyszałam: -Ja w zasadzie nie wiem dlaczego czuję, że to ja powinnam to wszystko robić – lub – mam poczucie, że jeżeli tego nie zrobię, to jestem złą matką, żoną, pracowniczką.- Dodatkowo trudno jest się przeciwstawić czemuś, co nie jest wypowiadane wprost, tylko jest obecne w „drobnych” sygnałach, takich jak na przykład to, że gdy dziecko ma kłopoty w szkole to w pierwszej kolejności wzywa się matkę, że do zawodów „pomocowych” zatrudnia się stereotypowo kobiety, że w reklamach głównie kobiety występują w roli gospodyń domowych. Można tu wymienić bardzo długą listę czynności, które utwierdzają kobiety w tym, co jest ICH zadaniem. W tym również działania polityczne, takie jak 500+, które wynagradzają za rodzenie dzieci, zamiast inwestować w dobrej jakości opiekę dla dzieci, aby kobiety mogły pracować. O ograniczaniu dostępności do edukacji seksualnej i antykoncepcji nie wspominając.

Podsumowując mogę powiedzieć, że owszem istnieje presja społeczna wobec kobiet i że wszyscy w dużej mierze nieświadomie jej ulegamy i potrzebny jest świadomy wysiłek, żeby zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób funkcjonuje w naszym życiu i co my właściwie o tym sądzimy.

Kolejnym czynnikiem, który może wpływać na dużą „pracowitość” kobiet, jest nacisk na sukces i gloryfikacja kariery. Kobieta powinna umieć połączyć życie zawodowe z życiem rodzinnym i to najlepiej z uśmiechem na twarzy. Eleganckie panie z okładek magazynów przekonują nas, że jest to możliwe i niejedna kobieta ulega tej wizji i zakasa rękawy, aby nie zostać w tyle i nie mieć poczucia życiowej porażki. Z moich spotkań z kobietami, wynika, że za fasadą uśmiechu często kryją się koszty po stronie pracy, domu lub zdrowia, ponieważ przy obecnym trybie pracy połączenie obu dziedzin życia wydaje się wymagać ogromnej siły, jeżeli kobieta nie otrzyma dużego wsparcia ze swojego otoczenia. Kiedyś mówiono, że do wychowania jednego dziecka potrzebna jest cała wioska, obecnie jedna kobieta powinna spełnić wszystkie funkcje, które niegdyś zapewniane były przez kilka osób.

MAM KONTROLĘ, SPRAWCZOŚĆ I SIŁĘ

W pierwszej części mówiłam o presji społecznej, która mówi kobietom, że zajmowanie się domem jest jej zadaniem. Lub też takiej, która zachęca kobiety do pracy i kariery bez realnego wsparcia i odciążania jej w innych obowiązkach. Część z nas na pewno jej ulega, być może wszystkie w pewnym sensie. Ja na pewno.

Spotkałam się również z kobietami, które podpisują się pod stwierdzeniem: – Nie, ja nie czuje się tutaj niczyją ofiarą. Wypraszam to sobie. Robię to wszystko, co robię, bo potrafię to robić dobrze, chcę to robić i co więcej, wiem, że jestem lepsza od innych, dlatego nie chcę tych zadań oddawać w ręce kogokolwiek.- To są kobiety, które pod koniec dnia siadają z satysfakcją na kanapie, odhaczają zadania na swojej checkliście i czują swoją siłę i sprawczości. Jeżeli potrzebują pomocy, to ją sobie załatwią, wpiszą w swój grafik, zatrudnią odpowiednie osoby. Nauczyły się, że są w stanie wyrobić się zarówno w roli męskiej, jak i kobiecej i emanuje od nich siła i niezależność. Trudno nawet z nimi polemizować, ponieważ nie mają poczucia, że coś w ich życiu nie gra. W zasadzie wszystko gra idealnie. Tylko tyle, że zasuwają. Robią to co chcą, jak chcą. Być może czasem, w ich serce wkrada się odrobina poczucia samotności i mała tęsknota, żeby coś robić bardziej razem niż samemu. Ale to tylko chwile. Poczucie siły, sprawczości, kontroli i pewnego rodzaju władzy jest bardzo przyjemne i tyle. Dobrze im idzie. Odkryły, że można wykraczać poza schematy społeczne, nie boją się używać swojej siły i układają swoje życie tak, aby było zgodne z ich oczekiwaniami. Są bardzo silne i lubią swoją siłę.

NIGDY WIĘCEJ!

Ja również odnajduję ją w sobie. Lecz gdy zatrzymam się chwilę przy tej mojej sile, to mogę również zauważyć, że czasem jest ona również zaślepiająca. Przestaje widzieć, że dookoła mnie są inne osoby, które chciałyby być częścią rzeczywistości, którą tworzymy razem, a ja skutecznie spycham je na bok. Tutaj, z jednej strony ulegam staremu jak świat mechanizmowi, który mówi, że moc potrafi zaślepić, a z drugiej strony głęboko pod spodem ukryte są moje zranienia. Zranienia związane z tym, że już będąc dziewczynką obserwowałam, jak kobiety w moim otoczeniu traktowane były bez szacunku. Jest tam również ogromna złość, którą czuję, gdy spotykam się z szowinistycznymi zagrywkami lub gdy przyglądam się „męskim ścianom”, które widzę na najwyższych szczeblach rządów i zarządów. Złość, że gdy mężczyzna odbiera dziecko ze szkoły, to wszyscy to zauważają, że jest „zaangażowanym tatusiem”, a gdy robi to kobieta, to jest to po prostu normalne.

Ból, który czuję z powodu tej niesprawiedliwości, powoduje, że mówię sobie wewnętrzne: „nigdy więcej” lub „ja wam pokażę, że poradzę sobie sama” lub nawet „pokonam was”. Doświadczanie tego bólu jest dla mnie trudne, dlatego łatwiej jest mi rzucić się w wir zadań. Sytuację utrudnia też fakt, że wiem, że to się tak szybko nie zmieni. Ponieważ już moje córki słyszą w szkole, że „chłopcy lepiej grają w piłkę”. Gdy zabiera mnie wewnętrzna złość, staram się pamiętać o tym, że to tylko część prawdy na temat rzeczywistości. Że odcina mnie ona od szerszego widzenia i przede wszystkim od relacji z innymi, od korzystania z pomocy, od poczucia, że są dookoła inni na których wsparcie mogę liczyć. Z drugiej strony jest ona ważną informacją, która daje mi siłę do reagowania i wprowadzania zmian, do walki o lepsze jutro dla siebie i moich córek. Odnalezienie równowagi pomiędzy tą złością, a otwartością i dbaniem o relacje z bliskimi jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. Czasem trudno pomieścić mi ogrom sprzecznych uczuć.

Kobiety z pokolenia mojej mamy w dużej mierze nie miały wyboru. Nie miały również świadomości, którą mają współczesne kobiety, ponieważ feminizm był wtedy w powijakach. Jako dziewczynka patrzyłam na ich sytuację i poprzysięgłam sobie, że nie dopuszczę do tego, żeby mnie tak samo traktowano. Lecz siła stała się zbroją, która nie tylko chroni, lecz również odcina. Od relacji i bliskości.

Mam zatem w sobie również kobietę, która jest silna i która stoi na przeciwko mężczyzn, którzy przez wiele lat ranili kobiety i mówi: Nigdy więcej! Jednocześnie odwracam się do moich bliskich i zostawiam tą złość na rzecz relacji i miłości. Nie zawsze jest to możliwe i wiem, że zbroja czasem się przydaje. Część moich działań, starań i mojego zasuwania jest ciągłym zabezpieczeniem się przed duchem mężczyzny, który wykorzystuje kobiety, traktuje je bez szacunku i nie docenia ich pracy i wysiłku. Ten duch nadal jest obecny w naszym społeczeństwie i dopóki nie zniknie, dopóty wiele kobiet będzie zasuwało, po to, aby odzyskać siłę i pozycję, która zapewni bezpieczną równowagę. 

Nie chcę jednak tylko i wyłącznie demonizować siły, odczuwanie swojej sprawczości jest również bardzo przyjemne. Być może nadszedł również czas celebrowania tego, że kobiety odzyskują swoją moc. Być może to jest pora na to, aby kobiety zasuwały i czerpały satysfakcję z tego, jak daleko mogą zajść. I nikomu nic do tego. Kropka!

NIEWIDZIALNA PRACA KOBIET

Czymś innym jest oczekiwanie od kobiet, żeby wykonywały większość domowych prac, a czymś innym jest jeszcze to, że tej pracy nie uznaje się za pracę. Pozostaje ona w cieniu, niewidziana i często niedoceniona. Pisząc to wiem, że jest to duże uogólnienie, ponieważ wielu mężczyzn jest zaangażowanych w domowe obowiązki, opiekę nad dziećmi itp., lecz chciałabym mimo wszystko pozwolić sobie na taką generalizację. Fakt jest taki, że za pracę w domu kobiety nie otrzymują gratyfikacji choćby pieniężnej. Usłyszałam nawet kiedyś, z ust mężczyzny, że wykonywanie tych zadań jest po prostu ludzkie.

Zróbmy taki mały eksperyment myślowy i załóżmy na moment, że za przyniesienie do jaskini zwierzyny, mężczyzna otrzymałby uśmiech żony, a za rozpalenie ogniska, ugotowanie strawy, podcieranie tyłeczków dzieciom itp. ona dostawałaby kokosy. Jest to naciągana wizja i można z nią łatwo polemizować, lecz chodzi mi o zaznaczenie prostej niesprawiedliwości, która polega na tym, że za swoją pracę w domu kobiety nie są wynagradzane, prace „typowo kobiece” są niżej płatne i kobiety na tych samych stanowiskach, co mężczyźni zarabiają mniej. Taka sytuacja powoduje, że kobieta może mieć poczucie, że „siedzi w domu”, „nic nie robi” i jest na „urlopie macierzyńskim”, zatem właściwie cały czas odpoczywa. Stąd zaczyna nadrabiać i nadrabiać, żeby udowodnić sobie i innym, że jednak coś robi. Nie daje sobie prawa do odpoczynku, ponieważ ciągle jeszcze „nic” nie zrobiła. To pułapka, w którą ja również często wpadam i żeby sobie z nią poradzić instaluję w swoim wnętrzu postać starej mądrej kobiety, która spokojnym głosem mówi mi jak dużo zrobiłam. Po prostu zauważa moją PRACĘ.

Potrzebujemy zacząć siebie nawzajem, doceniać się nawzajem za tą pracę, którą tak trudno nazwać pracą. Niestety bywa też tak, że te z nas, które zrobią szumną karierę, spoglądają w dół na te, które krzątają się po domu i przyjmują wobec nich postawę dezaprobaty i wyższości. Sądzę, że potrzebujemy tutaj zacząć od porządków w naszym kobiecym ogródku i że zdecydowanie lepiej działałoby docenienie ogromu wysiłku codziennej pracy domowej. Być może, gdy ich siła zostanie zauważona przez innych, również i tym kobietom będzie łatwiej świadomie po nią sięgnąć. Jak starsza siostra, która spogląda na młodszą i po prostu widzi. Docenienie, zauważenie, nazwanie wysiłku i pracy przez starszą, silniejszą kobietę może pomagać poczuć swoją siłę i sprawczość tym z nas, które nie są w tym miejscu. Może ukoić chęć zasuwania i dać chwilę oddechu na odpowiedzenie sobie na pytania, które mogą zapoczątkować zmianę.

KIEDYŚ BĘDZIE NAGRODA

Ostatnią z przyczyn kobiecego zasuwania, którą pragnę wymienić jest uzależnienie od nagród. Albo od tej jednej nagrody, która kiedyś, w bliżej nieokreślonym czasie, ma nastąpić. Wykonam obowiązki i dam sobie nagrodę. Pamiętam moja przyjaciółkę, która pracując jako studentka w Stanach Zjednoczonych, szorowała z inną młodą dziewczyną kafelki w toaletach. Jej koleżanka po każdej zakończonej godzinie pracy mówiła: -No i kolejna bluzka w kieszeni! – Nagrodą mogą być zakupy, podróże i inne mniej lub bardziej wyszukane rzeczy. Nagrodą może być też życie, na które czekamy i które myślimy, że nastąpi, jak już na nie zapracujemy. Ryzyko, które istnieje w tym mechanizmie polega na tym, że zasuwa się po to, aby dostać nagrodę, więc zasadniczo nie bierze się odpowiedzialności za to, jak miałoby wyglądać to życie, które w tym momencie się toczy. Co musiałoby być w nim obecne, żeby nie wymagało nagrody? Z czasem, jak w każdym mechanizmie uzależnienia, nagrody muszą być coraz większe, aby zagłuszyć coraz większe poczucie pustki. Zatem trzeba zasuwać jeszcze więcej i jeszcze bardziej. Jak kończy się ten scenariusz, możecie sobie wyobrazić.

KOGO TU BRAKUJE?

Być może jesteście w stanie odnaleźć w sobie któryś z wymienionych mechanizmów. Być może żadnego. Ciekawa bym była zatem waszej historii. Ja sama w swoim wnętrzu rozpoznaje kawałek każdej z bohaterek niniejszego tekstu i sztuką nie jest dla mnie pozbycie się ich, lecz zaproszenie ich do wspólnego stołu. Gdzieś w głębi wierzę, że każda ma swoje zasłużone miejsce i sens, stąd też szukanie sposobu na ich współistnienie zdaje się być nielada sztuką. Czasem zapędzam się w pracy, ale w sumie też to lubię. Lubię jednak również zastanowić się nad tym, która z moich wewnętrznych figur przejęła w tym momencie kontrolę, tak aby świadomie wejść z nią w głębszy kontakt.

Do kompletu przy stole brakuje mi jeszcze jednej osoby. Mężczyzny? W pewnym sensie tak, a w drugim nie. Zdarzyło mi się słyszeć od kobiet: – Zostałam wychowana w kulcie pracy. Ciężka praca jest wartościowa i czyni mnie wartościową. – Zauważenie, że żyjemy w kulturze, w której większość życia zorganizowane jest pod możliwość pracowania, wynosi nas również poza widzenie problemu jedynie w kontekście jednej płci. Wszyscy byliśmy wychowani w czasach, w których „leżenie na kanapie i nicnierobienie” jest uważane za coś wysoce niestosownego. -Weź się do roboty!- to zdanie, pod którym podpisać może się niejedna kobieta i niejeden mężczyzna. Gdy czytałam kultową pozycję Harariego Homo Sapiens, dotarło do mnie, że człowiek pierwotny żył tak samo długo jak my obecnie i w dodatku miał o wiele lepszy Work-life Balance. Spędzał czas w gromadzie ludzi, zadania były podzielone, dużo się ruszał. Rewolucja przemysłowa zorganizowała nasze życie tak, że powstały instytucje, które miały umożliwić dorosłym spokojne zaangażowanie w pracę. Kogoś zatem tutaj brakuje? 

Praca mężczyzn jest bardziej uznawana za pracę, zatem łatwiej jest im dać sobie prawo do odpoczynku po pracy. Kobietom przychodzi to trudniej, szczególnie jeżeli „siedzą w domu”. Jesteśmy jednak w jednej łodzi ponieważ wszyscy zostaliśmy wychowani w kulcie pracy. Zatem dopraszam do stołu mojego wewnętrznego lenia. Lenia rozumianego jako ten kawałek mnie, który lubi po prostu być. Bez planu, checklisty, odpowiedzialności. Z innymi, w kontakcie z przyrodą. Poddającego się atmosferze danej chwili i czerpiący garściami z tego, co wcześniej wypracowała pracowita ja. Wtedy też mogę zauważyć, że gdy tak sobie pobędę po prostu, to nabieram znowu sił po to, aby zakasać rękawy i iść do przodu. Ale być może poleżę jeszcze chwilę…i poczekam.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

POWIĄZANE WPISY

Gdy nieznane zapuka do drzwi

Gdy nieznane zapuka do drzwi

Oczyma fantazji buduję sobie obraz tegorocznych Świąt. Widzę obrus, znane mi potrawy, czuję zapachy i marzy mi się radosna atmosfera przy stole. Jednocześnie zaczynam czuć presję, żeby o wszystko zadbać, żeby było naprawdę perfekcyjnie i dokładnie tak, jak na...

czytaj dalej

Pin It on Pinterest